wtorek, 31 grudnia 2013

Przeczytane. Grudzień 2013

Ostatni miesiąc roku, Święta, zjazd rodzinny i trzynaście przeczytanych książek (Piekara rzutem na taśmę). Z racji, że półki ciągle są obłożone tonami nieprzeczytanej makulatury, starcie papier kontra Kindle wygrał ten pierwszy w stosunku 10 do 3. Trafiło się parę bardzo fajnych tekstów i niestety sporo rozczarowań. Pora zakończyć rok.

116. Felix, Net i Nika oraz Świat Zero 2. Alternauci - Rafał Kosik, Powergraph 2012

Bezpośrednia kontynuacja wątków z dziewiątego tomu, o której można napisać niemal dokładnie to samo, co o poprzedniej części. Kosik pomysłowo kreuje kolejne światy równoległe, po których przemieszczają się bohaterowie, wpędzając ich w coraz większe tarapaty. Zawodzi nieco zakończenie, które sprawia wrażenie nieprzemyślanego i wymuszonego limitem objętości książki, głównie przez to, że wszystko dzieje się w nim zbyt szybko. Ot, bohaterowie przeskakują od świata do świata, a nagle wszystko się kończy. Trochę marudzę, bo przecież mógłbym wymienić wszystkie te zalety, o których pisałem już przy okazji komentarzy do poprzednich części cyklu - jest to cały czas świetna literatura młodzieżowa, którą warto pokazać swoim nastoletnim pociechom.

117. Ostatni rycerz - Marcin Mortka, Wilga 2013

Druga z rzędu lektura przeznaczona dla młodszych czytelników. Tym razem grupą docelową powieści są uczniowie wczesnej podstawówki (wydawca twierdzi, że książka przeznaczona jest dla dzieci od 8. roku życia). Pozostaje pytanie, czy fakt, że lektura mi się podobała, nie oznacza, że się uwsteczniam. W każdym razie jest to najzwyklejsze sztampowe fantasy, gdzie przed grupą bohaterów pojawia się zadanie do wypełnienia, a następnie krążą oni od spotkania losowego do spotkania losowego. Fabuła jest mocno naiwna, ale dla ośmio- i dziewięciolatków powinna wystarczyć, choć nieco niepokoi mnie zawarty w utworze poziom przemocy.

118. Czerwona apokalipsa - Vladimir Wolff, Warbook 2010 (Kindle)

Drugi tom cyklu political fiction zapoczątkowanego przez Stalową kurtynę jest znacznie lepszy od poprzednika. Tym razem akcja umieszczona zostaje umieszczona na Ukrainie, gdzie dokonywane są zamachy na osoby u szczytu władzy. Dostajemy nieco mniej opisów działań wojennych (choć autor nie byłby sobą, gdyby sobie je w całości lub choćby w większej części podarował), więcej za to przedstawiono knowań wśród władz zainteresowanych sytuacją ukraińską państw. Jak poprzednio nieco kuleją bohaterowie - ciągle poświęca się im za mało czasu antenowego (przynajmniej tym pozytywnym, terroryści przedstawieni są wystarczająco dobrze). Co warto odnotować: w odróżnieniu od pierwszego tomu, tym razem akcja potrafi wciągnąć. Mogę jeszcze tylko pomalkontencić, że w Czerwonej apokalipsie jest za mało czerwonej apokalipsy.

119. Tajemnica Diabelskiego Kręgu - Anna Kańtoch, Uroboros 2013

Książkom Ani Kańtoch nie przepuszczę. Z zapowiedzią Tajemnicy Diabelskiego Kręgu spotkałem się w przeczytanej we wrześniu antologii ŚKF-u Ścieżki wyobraźni i miałem ochotę na więcej. To, co dostałem bardzo mnie usatysfakcjonowało - nie jest to może lektura na poziomie Przedksiężycowych, ale za to kawał solidnej literatury młodzieżowej. Jest tajemnica, jest nastrój, jest świetny język autorki. Bardzo dobrze została przedstawiona główna bohaterka - nastoletnia dziewczyna, która staje w obliczu przerastających ją wydarzeń. Czasem tylko odnosiłem wrażenie, że jest to jak na powieść młodzieżową trochę zbyt mroczna literatura.

120. Rzeźnik drzew - Andrzej Pilipiuk, Fabryka Słów 2009

Książki Pilipiuka kupuję w ciemno. Nie dlatego, że uważam go za wybitnego pisarza, ale, po pierwsze, w jego opowiadaniach zawsze znajdzie się jakiś smaczek, a po drugie lubię go personalnie. Rzeźnik drzew jest zbiorem opowiadań, który zawiera to, co podoba mi się w twórczości Andrzeja, a w czym zarazem on się dobrze czuje. Jest więc trochę archeologii z antypatycznym alter ego Pilipiuka, czyli Tomaszem Olszakowskim, w roli głównej, są podróże w czasie, są także legendy miejskie, z kreowaniem których autor nie ma żadnego problemu. Niedosyt czuję z powodu zbyt małej ilości doktora Skórzewskiego, któremu poświęcone jest tylko jedno opowiadanie, ewidentnie zamykające cykl o tym bohaterze (choć wiadomo, że później powstały utwory przedstawiające inne jego przygody). Oczywiście, jak w niemal każdym zbiorze, trafiły się również słabsze teksty (Szkolenie, Operacja "Jajca", Połoz), ale w ogólnym rozrachunku Pilipiuk pokazuje, że z krótką formą radzi sobie bardzo dobrze.

121. Szaleństwo przychodzi nocą - Grzegorz Gajek, Novae Res 2013

Całkiem niezła Ciemna strona księżyca sprawiła, że chętnie sięgnąłem po poprzednią książkę Gajka. Niestety rozczarowałem się tym razem. Jest to jakiś dziwny gatunek horroru, który próbuje być straszny, ale nie potrafi, a w przeważającej większości nudzi. Jedynym, co motywuje do dalszego czytania, jest niewielka objętość powieści. W sumie do pozytywów można jeszcze zaliczyć ciekawie wykreowanych bohaterów. Historię o demonie z przeszłości, który pojawia się, aby odebrać zapłatę, można było napisać nieco bardziej przystępnie. A na pewno przy użyciu mniejszej liczby wulgaryzmów.

122. Pułapka Tesli - Andrzej Ziemiański, Fabryka Słów 2013

To nie był biznes życia. Wydałem trzydzieści osiem złotych za pięć opowiadań, z których dwa, stanowiące połowę trzystustronicowej książki, przeczytałem już jakiś czas temu w świętej pamięci SFFiH. Dostałem jednak pięć ciekawych historii (fakt, że tylko trzy są dla mnie nowe, nie ma w tym przypdku większego znaczenia) z solidnie skonstruowaną fabułą, może i pozbawionych jakiejś głębi, ale za to będących niezłymi czytadłami na długie jesienne wieczory. Język jest prosty, przejrzysty i bez udziwnień, dzięki czemu z tych długich i jesiennych wieczorów robi się jeden wieczór, kiedy książkę można pochłonąć, zwłaszcza, że trzysta stron w wykonaniu Fabryki Słów to jakieś co najwyżej dwieście stron dowolnego innego wydawnictwa. Warto wspomnieć, że akcja wszystkich tekstów rozgrywa się we Wrocławiu bądź jego okolicach, a to przecież fajne miasto.

123. Szczęśliwa ziemia - Łukasz Orbitowski, SQN 2013 (Kindle)

Zdecydowanie książka miesiąca. I pomyśleć tylko, że po lekturze Widm stwierdziłem, że poważnie muszę rozważyć danie Orbitowskiemu kolejnej szansy. Szczęśliwa ziemia jest świetną powieścią o przegranych życiach ludzi, którzy w młodości mieli marzenia. Pokazuje również, że nie ma nic za darmo, a na sukcesy trzeba ciężko pracować; te zaś, które zostały podarowane, są bardzo krótkotrwałe. Wydźwięk utworu jest bardzo pesymistyczny, co, o ile się zdążyłem już zorientować, jest typowe dla prozy Orbitowskiego. Książka jest napisana charakterystycznym dla autora stylem; na szczęście tym razem udało się uniknąć językowego chaosu, który utrudniałby lekturę. Jak dla mnie, niemal pewna nominacja do Zajdla.

124. Frankenstein - Mary Shelley, Vesper 2013

Klasyka. Vesper wydał tłumaczenie pierwotnej wersji powieści Mary Shelley ze świetnymi ilustracjami z oryginalnego wydania. Fabuła mnie nie zaskoczyła - oglądałem kilka ekranizacji Frankensteina, więc sporo kojarzyłem. Zmęczył mnie za to język powieści. Jest to typowo romantyczne cierpiętnicze biadolenie bohaterów, z których wszyscy, czy to arystokracja, czy służba, czy też Potwór, mówią identycznym stylem - patetycznym i do przesady emocjonalnym. Sztuczność wypowiedzi aż bije po oczach (takie "-Dlaczegóż? -Poniewóż"). Pozytywnie natomiast należy ocenić dodatki do powieści Shelley, a są to teksty, których powstanie wiąże się ze spotkaniem poetów z Byronem na czele w Alpach (dokładna historia z tym związana również jest w książce przedstawiona), a także posłowie autorstwa tłumacza, które prezentuje genezę Frankensteina, jak również przybliża biografię autorki.

125. Eli, Eli - Wojciech Tochman, Wydawnictwo Czarne 2013

A teraz coś z zupełnie innej beczki. Jest to reportaż z podróży na Filipiny, a konkretnie do skrajnie biednej części Manili zwanej Onyxem. Książka złożona jest z kilkunastu rozdziałów, z których każdy jest komentarzem do jakiejś fotografii. Zdjęcia te, jak i sam tekst są bardzo poruszające i przygnębiające. Przedstawiają ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie, często na cmentarzach, czasem w ledwo trzymających się domach z przeciekającym dachem, którzy nie potrafią, nie mogą lub nie chcą się wydostać z bagna, w którym się znajdują. Nie jest to przyjemna lektura i nie są to przyjemne obrazy, ale kawał porządnej dziennikarskiej roboty z miejsca, do którego mało kto dobrowolnie się udaje.

126. Science fiction po polsku 2 - antologia, Paperback 2013

Fajnie, że pierwszy tom opowiadań sprzedał się w wystarczającej liczbie egzemplarzy, że Paperback zdecydował się na kolejną antologię. Dobrego science-fiction wszak nigdy dość, a tym razem opowiadania trzymają wyższy poziom niż poprzednio. Głównym magnesem przyciągającym do zakupu zbioru są nazwiska Anny Kańtoch, Eugeniusza Dębskiego, Rafała Dębskiego i Andrzeja Zimniaka. Mnie jeszcze zainteresowała obecność tekstów Mortki i Wełnickiego, twórczości pozostałych autorów raczej nie znałem. Słabych opowiadań nie znalazłem - wiadomo, że niektóre przemówiły bardziej, a inne mniej, ale ogólnie nie mam się czego czepić. Najbardziej w mój gust trafił Marcin Wełnicki Fazą utajenia, gdzie umieścił to, co mnie najbardziej w s-f kręci - nieznane zagrożenie na obcej planecie - do tego okraszone świetnym zakończeniem. Bardzo mnie też zaciekawił Zimniak, skupionym na matematycznym opisie świata opowiadaniem Zabić łowcę. Zakup antologii to był zdecydowanie dobry wybór.

127. Anioł Jessiki - Graham Masterton, Albatros 2013 (Kindle)

Autor, który publikuje horrory taśmowo. Pewnie bym się nie zainteresował jego twórczością, gdyby nie afera na Krakonie. Niestety źle wybrałem na początek. Jest to wariacja na temat Alicji w Krainie Czarów, ale potwornie nudna i z płaskimi, irytującymi bohaterami, której jedyną zaletą jest to, że szybko się kończy. Na Kindle'u trzymam jeszcze Panikę Mastertona. Jeżeli nie okaże się ona czymś naprawdę dobrym, podziękuję mu. Mam za długą listę książek do przeczytania, żeby marnować czas.

128. Szubienicznik - Jacek Piekara, Wydawnictwo Otwarte 2013

Twórczość Piekary znam niemal wyłącznie z cyklu o Mordimerze Madderdinie i zbioru opowiadań Mój przyjaciel Kaligula i przyznać muszę, że wspomnienia z lektury jego prozy mam raczej miłe. Chętnie więc nabyłem Szubienicznika, chcąc sprawdzić, jak autor radzi sobie z realiami szlacheckiej Rzeczypospolitej, i niestety nastąpiło rozczarowanie. Sama stylizacja językowa i kreacja bohaterów wypadają jeszcze dobrze, a nawet bardzo dobrze, ale powieść niestety jest nudna jak flaki z olejem. Nie dzieje się tu naprawdę nic. Do domu stolnika zjeżdżają panowie bracia i opowiadają historie swojego życia i to by było na tyle. Jest tu jakaś tajemnica, ale przez czterysta pięćdziesiąt stron autor ani trochę nie zbliża się do jej wyjaśnienia. Prolog na razie wydaje się pasować do reszty tekstu jak kwiatek do kożucha i dopiero ostatnie dwie strony utworu sugerują pewne zależności. W zasadzie cliffhanger kończący pierwszy tom (bo to jest pierwszy tom cyklu, o czym wydawca nigdzie nie raczy poinformować za wyjątkiem ostatniej strony powieści) jest jedynym mocnym punktem fabuły i właśnie dzięki niemu przekonam się do sięgnięcia po drugą część. Może będzie tam więcej akcji.

Podsumowanie roku

Plan przeczytania stu książek w rok udało się wypełnić ze sporym zapasem - ostatecznie licznik zatrzymał się na 128 pozycjach, co ponad dwukrotnie przewyższa moje dotychczasowe osiągnięcia czytelnicze. Kiedy czytałem wypowiedzi ludzi przyznających się do przekroczenia magicznej liczby 100 w ciągu roku, twierdziłem, że jest to niemożliwe bez rezygnowania z życia. Jednak udało się, choć co nieco trzeba było poświęcić: mniej grałem na PS3 (udało mi się ukończyć tylko cztery gry), zaniedbałem prezentowanie settingów do Savage Worlds i całkowicie odpuściłem erpegowanie (ani jednej sesji w 2013 roku). Udało mi się za to ożenić.

Podczas pisania notek największy problem miałem z mobilizacją do bieżącego komentowania książek tuż po ich przeczytaniu. Trzydziestego dnia miesiąca wrażenia z lektury zakończonej pierwszego lub drugiego są już jednak nieco zatarte. Wobec tego postanowienie #1 na rok 2014: będę pisał co tydzień, o ile nie będę w rozjazdach. Kolejny problem to brak miejsca na nowe książki już nie tylko na półkach, ale także na podłodze, w związku z czym postanawiam (#2) wystawić znaczną część moich zasobów na allegro, choć bardzo mi się nie chce tyle klikać. Oczywiście zostawię sobie książki z gatunku "Must Have" (należy je odróżnić od "Must Read") i te, które ładnie się prezentują na półce. Kolejna sprawa, która wiąże się nieco z poprzednią: będę więcej książek kupował na Kindle'a niż w formie papierowej (#3) - o ile będzie istniała wersja elektroniczna i wersja z martwego drzewa nie będzie należała do kategorii "Must Have". Swoją drogą, z Kindlem jest ciekawa sprawa. Nie byłem przekonany do czytników. Uważałem, że będzie mi brakować zapachu farby drukarskiej, szelestu przekładanych kartek i możliwości zdobycia autografu autora. Nie myliłem się - brakuje mi. Ale z drugiej strony czytnik świetnie sprawdził się w podróży, gdzie zamiast walizki papieru wziąłem jedną małą porcję krzemu. Do tego znacznie ogranicza ilość zajmowanego przez literaturę miejsca.

W kwestii samych przeczytanych książek, to w większości była to fantastyka polska wspierana przez zagraniczną. Do tego doszło nieco niefantastycznej beletrystyki i literatury podróżniczej. Wśród wydawnictw dominował Powergraph do spółki z Fabryką Słów - łącznie 33 książki pochodziły z tych dwóch oficyn. Z czystej ciekawości policzyłem też, jaki był rozkład płci wśród autorów - 101 książek zostało napisanych wyłącznie przez mężczyzn, 19 tylko przez kobiety. Martwi trochę, że mimo wyrównujących się proporcji kobiet i mężczyzn na konwentach, płeć piękna fantastyki pisze bardzo mało.

To by było na tyle. Na koniec jeszcze tylko mała garść podziękowań:
  • W pierwszej kolejności dla Żony za to, że dzielnie znosiła, czasem ze szkodą dla siebie, mój maniakalny ciąg do książek i była pierwszym czytelnikiem notek, skutecznie eliminującym literówki.
  • W drugim rzędzie dla baczka za inspirację.
  • Dalej dla repka za to, że mnie jeszcze z Poltera nie przegonił.
  • No i dla wszystkich, którym chciało się moje wypociny czytać (wirtuozem słowa wszak nie jestem), a zwłaszcza dla tych, którzy do tego znaleźli siłę, żeby je skomentować.
Do przeczytania w nowym roku.

wtorek, 3 grudnia 2013

Przeczytane. Listopad 2013

W listopadzie nie najlepiej - tylko dziesięć przeczytanych książek, w tym cztery w wersji elektronicznej. Sporo czasu zajął mi Clancy (z powodu objętości), długo też męczyłem się z Wolffem (z powodu słabości tekstu), zabrakło więc czasu na planowaną Szczęśliwą ziemię Orbitowskiego. Ogólnie miesiąc minął pod znakiem podróży - najpierw końcówka pobytu w Japonii i 12 godzin w powietrzu z Tokio do Wiednia, potem wyjazd rodzinny na Podkarpacie na 11 listopada i przyległości, na koniec zaś tygodniowe szkolenie w stolicy. Trochę czasu na czytanie zostało więc zjedzone przez sprawy rodzinno-służbowe.

106. Chudszy - Stephen King, Albatros 2012 (Kindle)

Z drugiego spotkania z Kingiem, tym razem występującym pod pseudonimem Richard Bachman, również jestem zadowolony. Nie jest to typowa literatura grozy, z jaką kojarzony jest (przynajmniej przeze mnie) King. Dostałem solidnie skonstruowaną opowieść o człowieku, który próbuje pozbyć się cygańskiej klątwy, spisaną niezłym stylem, o wartkiej akcji i rewelacyjnym zakończeniu, dzięki czemu połknąłem ją jednym tchem. Jednocześnie autor porusza problem odpowiedzialności za swoje czyny i kwestię cygańskiej ludności, której nie pozwala się znaleźć miejsca wśród lokalnych społeczności, choć wszystkie spostrzeżenia są dość oczywiste. Jeszcze jedna myśl mi się nasunęła w trakcie lektury: dobrze jest mieć przyjaciół we włoskiej mafii.

107. Wyścig z czasem - Tom Clancy, Mark Greaney, Albatros 2013 (Kindle)

Z twórczością Clancy'ego nigdy wcześniej nie miałem kontaktu (oglądałem tylko Polowanie na Czerwony Październik) i raczej nie będę chciał do niej wrócić. Niby książkę czyta się fajnie, akcja jest dynamiczna i trzyma w napięciu, a bohaterów da się lubić i ogólnie jest to przyzwoita literatura, ale jednak zbyt wielu rzeczy się w trakcie lektury czepiałem. Pierwsze, co wpadło mi w oko, to zbyt dokładna i rozpychająca objętość książki prezentacja sprzętu, czy to broni, czy środków transportu. Naprawdę nie robi mi różnicy, z jakiego dokładnie modelu pistoletu maszynowego bohaterowie będą strzelać, nie interesują mnie też jego parametry techniczne, jeśli tylko nie mają one znaczenia dla fabuły. Podobnie nie ma sensu rozwodzić się przez dwie strony o chęci zakupu przez oddział Gulfstreama G650, podczas gdy udało się uzyskać model G550, zwłaszcza że oba samoloty mają bardzo podobne osiągi. Dużo poważniejszym mankamentem jest to, że bohaterowie często wychodzą z opresji nie dzięki własnym umiejętnościom i zdolnościom, ale zwykłemu szczęściu i to takiemu, że mój kołek do zawieszania niewiary trzeszczy i prosi o litość. Martwi również kompletnie nierozwinięty i niewykończony wątek dziewczyny Jacka Ryana juniora, jakby miał zostać wykorzystany w kolejnym tomie. Za głównych złych i obrzydliwych robią islamscy terroryści z Pakistanu - po rozpadzie ZSRR trzeba znaleźć nowego wroga i w obliczu faktycznych wydarzeń na świecie jest to dość naturalny kierunek poszukiwań. Z innej beczki - ciekawi mnie, jaki wkład miał Clancy w autorstwo tej książki. Greaney nawet nie pojawia się na okładce (nie rozumiem tego, że autor nie domaga się umieszczenia tam własnego nazwiska), ale coś mi chodzi po kręgosłupie, że odwalił całą robotę, którą dla celów marketingowych opatrzono nazwiskiem znanego pisarza, i za odpowiednią kwotę zrezygnował z promocji własnego nazwiska.

108. Honor Legionu - Andrzej Sawicki, Erica 2013

A to z kolei ciekawa lektura, która głównym bohaterem czyni jednego z żołnierzy Legionów Dąbrowskiego, Kazimierza Luxa - barwną postać historyczną, o której na lekcjach w szkole nie usłyszy się ani słowa. Miło więc poczytać, nawet w sfabularyzowanej formie, o wczesnym etapie życia ciekawego Polaka. Na kartach powieści dzieje się sporo - oprócz standardowej wojaczki mamy śledztwo w sprawie morderstw w Legionach, spiski na najwyższych szczeblach władzy i masonów, choć tych ostatnich nieco za dużo, jak na mój gust. Rozpoczynająca powieść scena erotyczna, mimo iż nie lubię dosłownego przedstawiania seksu w książkach (odnoszę wówczas wrażenie, że autor jest niedopieszczony), jest ostatecznie całkiem zabawną formą prezentacji Luxa jako młokosa, któremu w głowie tylko zabawa. Żałowałem, że książka okazała się być taką krótką, pozostaje czekać na kolejny tom, o ile nadejdzie. Kolejna część Nadziei czerwonej jak śnieg jakoś nie potrafi znaleźć drogi na światło dzienne.

109. Gra Endera - Orson Scott Card, Prószyński i S-ka 2012

Po kultowe powieści zwykle sięgam z obawą, że nie sprostają moim oczekiwaniom albo że nie przetrwały próby czasu. Ale ponieważ Żonę znów wysłali w delegację, z nudów postanowiłem sprawdzić, co w kinie piszczy i stwierdziłem, że obejrzę Grę Endera. Nie lubię oglądać ekranizacji przed zapoznaniem się z pierwowzorem, sięgnąłem więc po książkę, co jednocześnie wpasowało się w plan przeczytania zdobywców Hugo i Nebuli. No i, mówiąc ogólnie, zachwyciłem się. Jest to rewelacyjna opowieść o dziecku (a w zasadzie o dzieciach), na którego barki złożono ciężar, którego nie jest, a w każdym razie nie powinno być w stanie unieść. Istotne jest także pytanie, jaką cenę można zapłacić, aby wygrać wojnę i czy aby na pewno jest to konieczne. No i tytułowy bohater, któremu można kibicować i współczuć, ale który z drugiej strony jest postacią przerażającą. Genialna powieść.

110. Przedksiężycowi II - Anna Kańtoch, Powergraph 2013

W zasadzie można tu napisać te same pochwały, co w przypadku pierwszego tomu. Świetnie wykreowany świat, ciekawi bohaterowie, akcja mało dynamiczna, ale za to spisana pierwszorzędnym stylem, czyli wszystko to, o czym było wiadomo przed lekturą. Fenomenalnie kreowany jest czarny charakter numer jeden, czyli Brin Issa - po prostu nie ma możliwości, żeby tego człowieka nie nienawidzić, a jego knowania są niesamowicie intrygujące. Jedna tylko rysa sprawia, że oceniam drugą część niżej od poprzedniczki - kulminacyjna scena walki w Archiwum jest potwornie nudna, jakby Kańtoch nie radziła sobie z tego typu opisami, znacznie lepiej wypada bowiem w nastrojowej narracji. Co by jednak nie mówić, Przedksiężycowi potwornie mnie wciągnęli.

111. Felix, Net i Nika oraz Świat Zero - Rafał Kosik, Powergraph 2012

Robi się z tego tasiemiec. Świat Zero jest dziewiątym z dwunastu już tomów serii o trojgu gimnazjalistów i moim zdaniem jest to najlepsza przeczytana przeze mnie część obok Teoretycznie Możliwej Katastrofy. Wrócił mój ulubiony motyw w cyklu, czyli Wunrung - pierścień, który umożliwia podróże w czasie i teleportację, a który tym razem działa nieco inaczej i przenosi bohaterów do światów alternatywnych. Daje to Kosikowi możliwość podjęcia rozważań, jak potoczyłaby się historia, gdyby pewne znane nam wydarzenia nie miały miejsca lub potoczyły się nieco inaczej. Oczywiście, ponieważ jest to literatura młodzieżowa, nie może się obyć bez pewnej dawki humoru i typowych dla autora prób edukowania młodych czytelników. Wszystko w książce działa tak jak należy, włącznie z zakończeniem, które jest interesującym, a zarazem irytującym cliffhangerem.

112. Zagubieni. Inwazja - Marcin Mortka, Zielona Sowa 2013

Druga z rzędu lektura dla młodszych czytelników. W odległej przyszłości ludzkość zamieszkuje sporą liczbę planet, udało się nawiązać kontakty z inteligentnymi kosmitami, aż tu nagle zostajemy zaatakowani przez obcych. Główni bohaterowie zamiast do szkoły trafiają w przestrzeń kosmiczną i zaczyna się przygoda. Niestety ja na coś takiego jestem chyba za stary i nie potrafiłem się zbyt dobrze bawić. Książka przeznaczona dla uczniów późnej podstawówki (tak na oko, miałem wrażenie, że jej grupa docelowa jest taka sama jak Wielkiej, większej i największej Jerzego Broszkiewicza, którą to powieść zaordynowała nam polonistka w piątej klasie szkoły podstawowej zamiast zanudzać nas Sienkiewiczowskim W pustyni i w puszczy) i myślę, że dla takiego czytelnika jest to całkiem niezłe wprowadzenie do literatury fantastycznej. Dla mnie zaś bohaterowie byli irytujący, a rozwiązania fabularne zbyt naiwne.

113. Wampir z MO - Andrzej Pilipiuk, Fabryka Słów 2013

Pilipiukowe wampiry i wilkołaki są najmniej lubianymi przeze mnie bohaterami tego autora, ale mimo wszystko postanowiłem się skusić na drugą dawkę peerelowskiego urban fantasy. Jest nieco lepiej niż w pierwszym zbiorze opowiadań, od czasu do czasu udało się lekturze wywołać uśmiech na mojej twarzy, ale mam wrażenie, że teksty zebrane w drugim tomie na długo nie pozostaną w mojej pamięci. Pilipiuk jak zwykle wyśmiewa absurdy PRL-u i znęca się nad komunistycznymi służbami, a kiedy postanowił napisać coś poważniejszego w postaci Wyprawy, gdzie poruszył temat opuszczonych hal fabrycznych i maszyn żyjących własnym życiem, efekt był nieudany - wynudziłem się. Ciekawymi smaczkami są za to nawiązania do pozostałej twórczości Pilipiuka (pod postacią Jakuba Wędrowycza) i Zmierzchu, za które co poniektóre fanki twórczości Meyer chętnie przebiłyby Andrzeja osikowym kołkiem. No cóż, fanem Wampira z ... nie zostałem, zdecydowanie bardziej bawi mnie humor Wędrowycza, a z poważniejszych tekstów wolę zostać przy opowiadaniach o doktorze Skórzewskim i Stormie.

114. Cienioryt - Krzysztof Piskorski, Wydawnictwo Literackie 2013 (Kindle)

Tygodniowa delegacja w Warszawie zaowocowała kolejną lekturą na Kindle'u. Twórczość Piskorskiego znam słabo - przeczytałem wcześniej tylko Krawędź czasu, a ponieważ była to zacna lektura, chętnie sięgnąłem po jego najnowszą książkę. Bardzo podoba mi się styl autora, świetnie się czyta prowadzoną przez niego narrację, niezłe są też dialogi. Co szczególnie doceniam w tej powieści, to fakt, że dwukrotnie udało jej się mnie zaskoczyć i to w stopniu takim, gdzie szczęka odbija się od ziemi. Po raz pierwszy miało to miejsce na końcu pierwszej części książki - choć zwykle uważam, że w konwencji przygodowej takie wydarzenie jest niedopuszczalne, Piskorski zaprezentował je wyśmienicie. Kolejny opad szczęki to epilog. Widać, że autor wie, jak kończyć opowieść. W sumie jedynym poważnym zastrzeżeniem, jakie mam do utworu, to spadek dynamiki akcji w drugiej części.

115. Stalowa kurtyna - Vladimir Wolff, Warbook 2010 (Kindle)

Najpierw skojarzyło mi się z Clancym, a potem... nuuuuuuda. Jest sobie wojna polsko-białoruska, dostajemy łomot, pojawiają się Wspaniali Amerykanie W Lśniących Maszynach, wygrywamy, koniec. Bohaterowie sprawiają wrażenie wsadzonych do utworu na siłę, jakby ktoś Wolffowi powiedział, że w powieści musi się znaleźć miejsce dla kogoś takiego jak bohater. No to się znalazło, ale każdy z nich ma zbyt mało czasu antenowego, są zbyt płascy, żeby zwracać na nich uwagę, nawet pod koniec książki nie mogłem się do końca połapać, kto jest kim i skąd się wziął. Łukaszenka przedstawiony został jako skrajny oszołom i degenerat na miarę Stalina. Wszyscy politycy zagraniczni są postaciami autentycznymi, tylko polskie władze są całkowicie fikcyjne. Moim zdaniem wypadałoby pójść na całość, ale autor chyba się czegoś obawiał. Słabe to było.