W listopadzie nie najlepiej - tylko dziesięć przeczytanych książek, w tym cztery w wersji elektronicznej. Sporo czasu zajął mi Clancy (z powodu objętości), długo też męczyłem się z Wolffem (z powodu słabości tekstu), zabrakło więc czasu na planowaną Szczęśliwą ziemię Orbitowskiego. Ogólnie miesiąc minął pod znakiem podróży - najpierw końcówka pobytu w Japonii i 12 godzin w powietrzu z Tokio do Wiednia, potem wyjazd rodzinny na Podkarpacie na 11 listopada i przyległości, na koniec zaś tygodniowe szkolenie w stolicy. Trochę czasu na czytanie zostało więc zjedzone przez sprawy rodzinno-służbowe.
106. Chudszy - Stephen King, Albatros 2012 (Kindle)
Z drugiego spotkania z Kingiem, tym razem występującym pod pseudonimem Richard Bachman, również jestem zadowolony. Nie jest to typowa literatura grozy, z jaką kojarzony jest (przynajmniej przeze mnie) King. Dostałem solidnie skonstruowaną opowieść o człowieku, który próbuje pozbyć się cygańskiej klątwy, spisaną niezłym stylem, o wartkiej akcji i rewelacyjnym zakończeniu, dzięki czemu połknąłem ją jednym tchem. Jednocześnie autor porusza problem odpowiedzialności za swoje czyny i kwestię cygańskiej ludności, której nie pozwala się znaleźć miejsca wśród lokalnych społeczności, choć wszystkie spostrzeżenia są dość oczywiste. Jeszcze jedna myśl mi się nasunęła w trakcie lektury: dobrze jest mieć przyjaciół we włoskiej mafii.
107. Wyścig z czasem - Tom Clancy, Mark Greaney, Albatros 2013 (Kindle)
Z twórczością Clancy'ego nigdy wcześniej nie miałem kontaktu (oglądałem tylko Polowanie na Czerwony Październik) i raczej nie będę chciał do niej wrócić. Niby książkę czyta się fajnie, akcja jest dynamiczna i trzyma w napięciu, a bohaterów da się lubić i ogólnie jest to przyzwoita literatura, ale jednak zbyt wielu rzeczy się w trakcie lektury czepiałem. Pierwsze, co wpadło mi w oko, to zbyt dokładna i rozpychająca objętość książki prezentacja sprzętu, czy to broni, czy środków transportu. Naprawdę nie robi mi różnicy, z jakiego dokładnie modelu pistoletu maszynowego bohaterowie będą strzelać, nie interesują mnie też jego parametry techniczne, jeśli tylko nie mają one znaczenia dla fabuły. Podobnie nie ma sensu rozwodzić się przez dwie strony o chęci zakupu przez oddział Gulfstreama G650, podczas gdy udało się uzyskać model G550, zwłaszcza że oba samoloty mają bardzo podobne osiągi. Dużo poważniejszym mankamentem jest to, że bohaterowie często wychodzą z opresji nie dzięki własnym umiejętnościom i zdolnościom, ale zwykłemu szczęściu i to takiemu, że mój kołek do zawieszania niewiary trzeszczy i prosi o litość. Martwi również kompletnie nierozwinięty i niewykończony wątek dziewczyny Jacka Ryana juniora, jakby miał zostać wykorzystany w kolejnym tomie. Za głównych złych i obrzydliwych robią islamscy terroryści z Pakistanu - po rozpadzie ZSRR trzeba znaleźć nowego wroga i w obliczu faktycznych wydarzeń na świecie jest to dość naturalny kierunek poszukiwań. Z innej beczki - ciekawi mnie, jaki wkład miał Clancy w autorstwo tej książki. Greaney nawet nie pojawia się na okładce (nie rozumiem tego, że autor nie domaga się umieszczenia tam własnego nazwiska), ale coś mi chodzi po kręgosłupie, że odwalił całą robotę, którą dla celów marketingowych opatrzono nazwiskiem znanego pisarza, i za odpowiednią kwotę zrezygnował z promocji własnego nazwiska.
108. Honor Legionu - Andrzej Sawicki, Erica 2013
A to z kolei ciekawa lektura, która głównym bohaterem czyni jednego z żołnierzy Legionów Dąbrowskiego, Kazimierza Luxa - barwną postać historyczną, o której na lekcjach w szkole nie usłyszy się ani słowa. Miło więc poczytać, nawet w sfabularyzowanej formie, o wczesnym etapie życia ciekawego Polaka. Na kartach powieści dzieje się sporo - oprócz standardowej wojaczki mamy śledztwo w sprawie morderstw w Legionach, spiski na najwyższych szczeblach władzy i masonów, choć tych ostatnich nieco za dużo, jak na mój gust. Rozpoczynająca powieść scena erotyczna, mimo iż nie lubię dosłownego przedstawiania seksu w książkach (odnoszę wówczas wrażenie, że autor jest niedopieszczony), jest ostatecznie całkiem zabawną formą prezentacji Luxa jako młokosa, któremu w głowie tylko zabawa. Żałowałem, że książka okazała się być taką krótką, pozostaje czekać na kolejny tom, o ile nadejdzie. Kolejna część Nadziei czerwonej jak śnieg jakoś nie potrafi znaleźć drogi na światło dzienne.
109. Gra Endera - Orson Scott Card, Prószyński i S-ka 2012
Po kultowe powieści zwykle sięgam z obawą, że nie sprostają moim oczekiwaniom albo że nie przetrwały próby czasu. Ale ponieważ Żonę znów wysłali w delegację, z nudów postanowiłem sprawdzić, co w kinie piszczy i stwierdziłem, że obejrzę Grę Endera. Nie lubię oglądać ekranizacji przed zapoznaniem się z pierwowzorem, sięgnąłem więc po książkę, co jednocześnie wpasowało się w plan przeczytania zdobywców Hugo i Nebuli. No i, mówiąc ogólnie, zachwyciłem się. Jest to rewelacyjna opowieść o dziecku (a w zasadzie o dzieciach), na którego barki złożono ciężar, którego nie jest, a w każdym razie nie powinno być w stanie unieść. Istotne jest także pytanie, jaką cenę można zapłacić, aby wygrać wojnę i czy aby na pewno jest to konieczne. No i tytułowy bohater, któremu można kibicować i współczuć, ale który z drugiej strony jest postacią przerażającą. Genialna powieść.
110. Przedksiężycowi II - Anna Kańtoch, Powergraph 2013
W zasadzie można tu napisać te same pochwały, co w przypadku pierwszego tomu. Świetnie wykreowany świat, ciekawi bohaterowie, akcja mało dynamiczna, ale za to spisana pierwszorzędnym stylem, czyli wszystko to, o czym było wiadomo przed lekturą. Fenomenalnie kreowany jest czarny charakter numer jeden, czyli Brin Issa - po prostu nie ma możliwości, żeby tego człowieka nie nienawidzić, a jego knowania są niesamowicie intrygujące. Jedna tylko rysa sprawia, że oceniam drugą część niżej od poprzedniczki - kulminacyjna scena walki w Archiwum jest potwornie nudna, jakby Kańtoch nie radziła sobie z tego typu opisami, znacznie lepiej wypada bowiem w nastrojowej narracji. Co by jednak nie mówić, Przedksiężycowi potwornie mnie wciągnęli.
111. Felix, Net i Nika oraz Świat Zero - Rafał Kosik, Powergraph 2012
Robi się z tego tasiemiec. Świat Zero jest dziewiątym z dwunastu już tomów serii o trojgu gimnazjalistów i moim zdaniem jest to najlepsza przeczytana przeze mnie część obok Teoretycznie Możliwej Katastrofy. Wrócił mój ulubiony motyw w cyklu, czyli Wunrung - pierścień, który umożliwia podróże w czasie i teleportację, a który tym razem działa nieco inaczej i przenosi bohaterów do światów alternatywnych. Daje to Kosikowi możliwość podjęcia rozważań, jak potoczyłaby się historia, gdyby pewne znane nam wydarzenia nie miały miejsca lub potoczyły się nieco inaczej. Oczywiście, ponieważ jest to literatura młodzieżowa, nie może się obyć bez pewnej dawki humoru i typowych dla autora prób edukowania młodych czytelników. Wszystko w książce działa tak jak należy, włącznie z zakończeniem, które jest interesującym, a zarazem irytującym cliffhangerem.
112. Zagubieni. Inwazja - Marcin Mortka, Zielona Sowa 2013
Druga z rzędu lektura dla młodszych czytelników. W odległej przyszłości ludzkość zamieszkuje sporą liczbę planet, udało się nawiązać kontakty z inteligentnymi kosmitami, aż tu nagle zostajemy zaatakowani przez obcych. Główni bohaterowie zamiast do szkoły trafiają w przestrzeń kosmiczną i zaczyna się przygoda. Niestety ja na coś takiego jestem chyba za stary i nie potrafiłem się zbyt dobrze bawić. Książka przeznaczona dla uczniów późnej podstawówki (tak na oko, miałem wrażenie, że jej grupa docelowa jest taka sama jak Wielkiej, większej i największej Jerzego Broszkiewicza, którą to powieść zaordynowała nam polonistka w piątej klasie szkoły podstawowej zamiast zanudzać nas Sienkiewiczowskim W pustyni i w puszczy) i myślę, że dla takiego czytelnika jest to całkiem niezłe wprowadzenie do literatury fantastycznej. Dla mnie zaś bohaterowie byli irytujący, a rozwiązania fabularne zbyt naiwne.
113. Wampir z MO - Andrzej Pilipiuk, Fabryka Słów 2013
Pilipiukowe wampiry i wilkołaki są najmniej lubianymi przeze mnie bohaterami tego autora, ale mimo wszystko postanowiłem się skusić na drugą dawkę peerelowskiego urban fantasy. Jest nieco lepiej niż w pierwszym zbiorze opowiadań, od czasu do czasu udało się lekturze wywołać uśmiech na mojej twarzy, ale mam wrażenie, że teksty zebrane w drugim tomie na długo nie pozostaną w mojej pamięci. Pilipiuk jak zwykle wyśmiewa absurdy PRL-u i znęca się nad komunistycznymi służbami, a kiedy postanowił napisać coś poważniejszego w postaci Wyprawy, gdzie poruszył temat opuszczonych hal fabrycznych i maszyn żyjących własnym życiem, efekt był nieudany - wynudziłem się. Ciekawymi smaczkami są za to nawiązania do pozostałej twórczości Pilipiuka (pod postacią Jakuba Wędrowycza) i Zmierzchu, za które co poniektóre fanki twórczości Meyer chętnie przebiłyby Andrzeja osikowym kołkiem. No cóż, fanem Wampira z ... nie zostałem, zdecydowanie bardziej bawi mnie humor Wędrowycza, a z poważniejszych tekstów wolę zostać przy opowiadaniach o doktorze Skórzewskim i Stormie.
114. Cienioryt - Krzysztof Piskorski, Wydawnictwo Literackie 2013 (Kindle)
Tygodniowa delegacja w Warszawie zaowocowała kolejną lekturą na Kindle'u. Twórczość Piskorskiego znam słabo - przeczytałem wcześniej tylko Krawędź czasu, a ponieważ była to zacna lektura, chętnie sięgnąłem po jego najnowszą książkę. Bardzo podoba mi się styl autora, świetnie się czyta prowadzoną przez niego narrację, niezłe są też dialogi. Co szczególnie doceniam w tej powieści, to fakt, że dwukrotnie udało jej się mnie zaskoczyć i to w stopniu takim, gdzie szczęka odbija się od ziemi. Po raz pierwszy miało to miejsce na końcu pierwszej części książki - choć zwykle uważam, że w konwencji przygodowej takie wydarzenie jest niedopuszczalne, Piskorski zaprezentował je wyśmienicie. Kolejny opad szczęki to epilog. Widać, że autor wie, jak kończyć opowieść. W sumie jedynym poważnym zastrzeżeniem, jakie mam do utworu, to spadek dynamiki akcji w drugiej części.
115. Stalowa kurtyna - Vladimir Wolff, Warbook 2010 (Kindle)
Najpierw skojarzyło mi się z Clancym, a potem... nuuuuuuda. Jest sobie wojna polsko-białoruska, dostajemy łomot, pojawiają się Wspaniali Amerykanie W Lśniących Maszynach, wygrywamy, koniec. Bohaterowie sprawiają wrażenie wsadzonych do utworu na siłę, jakby ktoś Wolffowi powiedział, że w powieści musi się znaleźć miejsce dla kogoś takiego jak bohater. No to się znalazło, ale każdy z nich ma zbyt mało czasu antenowego, są zbyt płascy, żeby zwracać na nich uwagę, nawet pod koniec książki nie mogłem się do końca połapać, kto jest kim i skąd się wziął. Łukaszenka przedstawiony został jako skrajny oszołom i degenerat na miarę Stalina. Wszyscy politycy zagraniczni są postaciami autentycznymi, tylko polskie władze są całkowicie fikcyjne. Moim zdaniem wypadałoby pójść na całość, ale autor chyba się czegoś obawiał. Słabe to było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz