Tym razem zbiorcza notka z dwóch tygodni z uwagi na to, że tydzień temu urlopowałem się w Wiśle. Z tej przyczyny zdecydowana większość lektur była w wersji elektronicznej. Spacery, które zajmowały nam znaczną część dnia, sprawiły, że przeczytałem tylko pięć książek. W międzyczasie udało się też oddać Zajdlowskie nominacje.
64. Ksin. Początek - Konrad T. Lewandowski, Nasza Księgarnia 2014 (Kindle)
Ksin jest cyklem Lewandowskiego, po który zamierzałem sięgnąć od dawna, ale zawsze znajdowałem inne lektury wymagające natychmiastowego przeczytania. No ale ponieważ tę część Sagi o Kotołaku można było nominować do Nagrody Zajdla, przyspieszyłem swoją decyzję o zabraniu się za nią. Na powieść składają się dwa wątki: jeden dotyczy kupieckiej córki Aspai, drugi zaś tytułowego kotołaka. I odniosłem wrażenie, wbrew temu, czego można by oczekiwać, że największy nacisk fabularny został położony na dziewczynę i historię jej ucieczki z rodzinnego domu. Część poświęcona Ksinowi natomiast sprawia wrażenie poszatkowanej; nie bardzo wiem, czemu mają służyć poszczególne przygody, jakie przeżywa kotołak - brakuje mi jakiegoś wyraźnego punktu kulminacyjnego, a ostatni rozdział wygląda na doczepiony na siłę, jego związek z wcześniejszymi wydarzeniami jest bardzo delikatny. Co odnotowałem z przyjemnością, przestał mnie drażnić styl autora. W uprzednio przeczytanych przeze mnie jego książkach, choć czytało się je dobrze, sposób prowadzenia narracji z bliżej nieokreślonego powodu działał mi na nerwy. Tutaj takiego zjawiska nie zaobserwowałem.
65. Sodoma - Marcin Wolski, Zysk i S-ka 2014 (Kindle)
A to kolejna lektura przeczytana w związku ze zbliżającym się Zajdlowym deadlinem. Wolski prezentuje wizję świata, w którym zwyciężyły wszystkie ideały, z którymi walczą konserwatyści. Fabuła nawiązuje do biblijnego poszukiwania dziesięciu sprawiedliwych przez Lota i, choć nie ma w niej jakichś nieprzewidywalnych zwrotów akcji, została przedstawiona w sposób wciągający. Ciekawie został też wykreowany antyutopijny świat, gdzie Wolski hiperbolizuje zagrożenia, jakie wiążą się z kierunkiem, w którym zmierza współczesna Europa, ale jednocześnie pokazuje, że istnieje światełko w tunelu i coś z tradycyjnych wartości da się jeszcze uratować.
66. Ślepnąc od świateł - Jakub Żulczyk, Świat Książki 2014 (Kindle)
Bardzo dobra historia handlarza narkotyków, który w przeciągu tygodnia traci swoją ugruntowaną na warszawskim rynku pozycję. Żulczyk przedstawia depresyjny obraz świata, w którym biorą lub chcą brać wszyscy, każdego można kupić i w ogóle jest mało przyjemnie. Jest to też opowieść o tym, jak szybko człowiek może pozbyć się swoich ideałów i złamać zasady, jakimi się kieruje. Zaczyna się od rzeczy drobnych, a kończy się w miejscu, z którego nie ma odwrotu. Bardzo mocna lektura, ale przy tym bardzo zajmująca. Rork spisał się na medal.
67. Drach - Szczepan Twardoch, Wydawnictwo Literackie 2014 (Kindle)
Nie wiem, na podstawie czego stwierdziłem, że najnowsza powieść Twardocha może mnie zainteresować. Do tej pory przeczytałem trzy jego książki, z czego Wieczny Grunwald był jedną z większych tortur czytelniczych, jakich w życiu zaznałem, a dwie pozostałe, czyli Obłęd rotmistrza von Egern i Tak jest dobrze wspominam całkiem przyjemnie, choć za wybitne ich nie uważam. Po raz kolejny w twórczości autora rzecz dotyczy Śląska, śląskości, życia na pograniczu kultury niemieckiej i polskiej. No i znów Twardoch jest niesamowitym pesymistą: w przedstawionym przez niego obrazie nic nie ma znaczenia (jest to fraza, która bardzo często pojawia się kartach powieści). Odniosłem wrażenie, że znaczenia nie ma również fabuła, napisana w sposób achronologiczny, gdzie wydarzenia z różnych epok przeplatają się ze sobą bez wyraźnego rozgraniczenia w tekście. Wynika to z interesującego posunięcia, jakim było uczynienie narratorem ziemi, dla której czas faktycznie nie ma żadnego znaczenia. Lektura jest przez większość czasu ciekawa, choć zabrakło mi jakiegoś mocnego akcentu w zakończeniu. Pewnie dlatego, że nie ma ono znaczenia.
68. Sicco - Wojciech Szyda, Narodowe Centrum Kultury 2014
Kolejna powieść z serii Zwrotnice Czasu, którą umieściłem na półce. Tym razem Wojciech Szyda bierze na tapetę postać świętego Wojciecha i kwestię kradzieży jego relikwii z katedry w Gnieźnie. Pomysł oparcia utworu na rywalizacji kultów dwóch świętych patronów Polski - Wojciecha i Stanisława - jest bardzo ciekawy, ale jego realizacja mnie nie ujęła. Główny bohater w roku 2000 przyjeżdża na Żuławy Wiślane w sobie tylko wiadomym celu. Tutaj doświadcza spotkania z przeszłością opisywanego przez autora w bardzo nastrojowy sposób, ale to wszystko, co można dobrego o książce napisać. Niestety Szyda wprowadza sporo ciekawych motywów, które albo porzuca, albo marnuje, jak na przykład model głowy świętego Wojciecha znaleziony w sklepie lub rosyjska mafia. Wiele z nich, choć zapowiada się interesująco, nie odgrywa żadnego znaczenia dla fabuły. Podobnie średnio ciekawie wygląda przenoszenie akcji w przeszłość - czy to do czasu kradzieży relikwii w roku 1923, czy też do momentu śmierci Wojciecha w roku 997. Szkoda, bo spodziewałem się czegoś zdecydowanie lepszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz