Znów tylko jedno książka i po raz kolejny wpływ na to miała twórczość Artura Baniewicza. Niestety zainwestowałem od razu we wszystkie cztery tomy i teraz trzeba przez to wszystko brnąć, bo pieniędzy szkoda.
48. Gdzie księżniczek brak cnotliwych - Artur Baniewicz, SuperNOWA 2004
Zdecydowanie Baniewicz nie zostanie moim ulubionym autorem. Skuszony przyzwoitą recenzją Gadzich godów w Nowej Fantastyce stwierdziłem, że zapoznam się także z poprzednimi tomami Sagi o Czarokrążcy. I to był błąd, choć ostatecznie trzecia część cyklu nie jest tak beznadziejna, jak zapowiadało się po pierwszych dwustu stronach powieści. Wrażenie miałem takie, jakby wszystko co ważne wydarzyło się dawno temu i teraz jest tylko przywoływane w wypowiedziach bohaterów. Akcja toczy się niemal przez cały czas w karczmie, a fabuła opiera się na rozmowach postaci. Problem polega na tym, że żaden z bohaterów nie potrafi słuchać, co inni mają do powiedzenia - wydaje się, że zgodnie z intencjami autora miało być to śmieszne, ale wyszło irytujące i męczące. Nieporozumienia pomiędzy bohaterami zamiast bawić, tylko sztucznie zwiększają rozmiar powieści. Kuleje też ostateczne starcie Debrena z gryfem, kreowanym przez większą część utworu na głównego przeciwnika postaci: zostaje całkowicie pozbawione dramaturgii przez to, w jaki sposób autor decyduje się je poprowadzić. Sam Czarokrążca też drażni: po pewnym czasie z góry wiadomo, że, jeżeli tylko się za coś bierze, na pewno mu się rzecz w jakiś spektakularny sposób nie uda. Ciapowatością przypomina nieco Pratchettowskiego Rincewinda, ale różnica poziomów między nimi to jak niebo a ziemia. Na szczęście został mi jeszcze tylko jeden tom do przeczytania, ale na razie zrobię sobie krótką przerwę od Baniewicza i poczytam coś innego. Masochistą nie jestem.
Wrzuciłem parę nowych książek na Allegro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz